Administrator
Człowiek bez imienia...bardzo interesujące.
-W zasadzie to tak- Powiedział Wernon starając się ochłonąć po bitwie.
-Jak udało się wam utrzymać organizację tej wielkości w tajemnicy, oraz do cholery skąd środki na jej utrzymanie?...A i chyba najważniejsze, jaki jest wasz główny cel i jaka jest moja rola w tym wszystkim?
I jeszcze jedno niezwiązane z tematem...widziałeś gdzieś mój rewolwer??Oddałem go Rentuhowi zaraz po akcji na wzgórzu...
Offline
Administrator
-Eeee... kto na ochotnika w patroszeniu ryb ? Bo chyba nie chcemy zupy rybnej... - Powiedział Herbolth
...Enma- kontynuował -... Jak chcesz to herbatę możemy zrobić. Nazbieraj tylko igieł sosnowych. Ponoć całkiem nie złe.
Co do ryb to nikt się nie odezwał. Co prawda Herbolth kilka lat temu oprawiał ryby lecz zapomniał jak się to robiło.
-Dobra to ja spróbuję - wykrzyknął z przekonaniem Herbolth.
Chłopak wziął nóż. Wszyscy mu się przyglądali zaniepokojeni. Najpierw uciął rybie głowę. Następnie włożył nóż...no...w dupę i ciągnął do samego końca. Ryba miała rozcięty brzuch. Teraz tylko Herbolth wyciągnął flaki.
-Ej... a jak myślicie... z łusek trzeba obrać ?
-Eeee... no jak byłam w tawernie to wydawało się, że były bez łusek...
Ne dobra. Herbolth ułożył wygodnie rybę na kamieniu i obrał z łusek. Teraz zrobił tak samo z każdą rybą.
Adel z cięła patyki, zaostrzyła je i nabiła na nie ryby. Kije wbiła w ziemię aby wszystko samo się smażyło.
-Masz te igły?
-No...mam - Podał igły Herbolthowi.
Chłopak wrzucił je do kociołka. Teraz wszyscy czekali aż herbatka się zaparzy, a ryby usmażą.
Jedzenie było gotowe po 15 minutach. Wszyscy zajadali się z wilczym apetytem. Przyszła kolej na herbatę.
Każdy się poczęstował. Wszyscy jednoznacznie powiedzieli, że herbata była słaba w smaku.
Teraz grupka siedziała przy ognisku z pełnymi żołądkami i patrzeli jak zahipnotyzowani w ogień.
Lilith siedziała przy Herbolth'ie z głową opartą na jego ramieniu, a Enma i Adel komentowali jak to Herbolth i Lilith są wielce zakochani. Tak powoli mijała noc.
Offline
Herbolth
Niestety, nie dane wam było posiedzieć dłużej - Adel, jak się okazało jedyna rozsądna osoba w waszej grupie, przypomniała wszystkim, że następnego dnia trzeba będzie przejść drogę równie długą, jak dzisiejszego, a będąc niewyspanymi, nie będzie to dla was najłatwiejsze. Musieliście się więc położyć spać.
Po obudzeniu czekał na was kolejny dzień - było ciepło, chociaż nie odczuwało się tego tak bardzo w gęstym lesie. Chcąc, nie chcąc musicie się zebrać - zjeść coś na śniadanie i ruszyć w dalszą drogę...
Wernon
- Ha ha ha! - roześmiał się głośno przywódca. - Utrzymywanie w tajemnicy nigdy nie jest rzeczą prostą, niestety. W zasadzie - istnienie łowców nie jest tajemnicą. Większość osób wie o naszym istnieniu, nie wychylamy się jednak, przez co staliśmy się... częścią krajobrazu. Tak na prawdę tajemnicą jest jedynie lokalizacja naszej kryjówki, tę zaś ukrywamy za pomocą starych dobrych metod: przekupstwa i dezinformacji. Utrzymujemy stałą sieć informatorów, szpiegów i najemnych kłamców, do tego mamy w kieszeni kilku radców miejskich. Jakoś się to kręci. A jak to finansujemy? No cóż... mamy kilka środków utrzymania. Po pierwsze - konfiskaty mienia magów. Polujemy na nich, a że są bogaci to można na nich nieźle zarobić. Po drugie wykorzystujemy nasze umiejętności i zatrudniamy się jako łowcy głów, polujemy na rozmaitych zakapiorów, niekiedy całe bandy. W ten sposób nie tylko dostajemy nagrody za nich, ale również stanowi to świetną praktykę dla naszych członków. Więcej - wprowadziliśmy system, w którym na tego typu polowania wysyłamy dwójki - weteran i nowicjusz, co pozwala świeżym rekrutom na zyskanie niezbędnego doświadczenia. No ale trzecim źródłem i tak na prawdę głównym, jest wsparcie bogatych osobników, popierających naszą sprawę. Jest ich kilku, zazwyczaj wolą zachowywać anonimowość, ale powiem tyle - są wśród nich osobnicy królewskiej krwi, którzy nie przepadają za nadmierną władzą parających się magią. Nasz cel powinien ci być znany - chcemy obalić potęgę tych, którzy korzystają z magii. Niekoniecznie musimy ich wszystkich od razu wybić, chociaż niektórzy łowcy dążą do tego, ale musimy ich pozbawić ich przywilejów, poczucia własnej bezkarności, chęci władzy, po czym ustanowić system kontroli nad nimi - magia ma być dla wszystkich, nie tylko dla wybranych, zaś magowie mają być służącymi ludzi, nie ich panami. Co do twojej roli w naszej sprawie... masz spory potencjał, ale o tym porozmawiamy po powrocie do bazy. Tymczasem mam do ciebie prośbę. Powiedz mi, co sądzisz o naszych młodych łowcach? Według raportów prowadziłeś ich dzisiaj kilku do walki? Chciałbym usłyszeć opinię o nich oraz o Rolandzie.
Patrzysz na niego zaskoczony. Kim jest ten cały Roland? zastanawiasz się.
- O właśnie, o wilku mowa - odzywa się przywódca, spoglądając przed siebie. Odwracasz się i dostrzegasz swojego bezimiennego przewodnika, który goni za jakimś zabłąkanym goblinem. - Widzę, że moja prawa ręka nie próżnuje. Chciałbym usłyszeć twoją opinię o nim, zanim nie dopadnie tego zielonego nieszczęśnika i nie przyjdzie tutaj z ostatnimi raportami...
Offline
Administrator
Wernon podniósł z ziemi swąją kuszę i odpowiedział :
-A więc tak ma na imię. Już na pierwszy rzut oka widać że to weteran: jest opanowany i stara się nie rzucać w oczy podczas walki, co zapewnia mu większe szanse i pozwala skupić się na walce. Ponadto ma cechę którą powinien mieć każdy dowódca, jego rozkazy nie są w stylu "na przód"
ale " za mną". A co do młodych, to dają sobie nieźle radę, chociaż strzelcom przydało by się trochę poćwiczyć nad czasem reakcji.- powiedział Wernon , po chwili dodając z uśmiechem:
- ... Za to nie wiem co powiedzieć o krasnoludach...nie spodziewałem się ich wcale.
Offline
Administrator
Enma znów złowił 4 rybki i znów je usmażyli. Po zjedzeniu przepysznego śniadania od razu ruszyli w drogę. W lesie nie było tak ciepło w końcu cienie drzew robią swoje. Herbolth patrzył na Lilith ze zdumieniem. Te zioła czynią cuda dziewczyna wygląda jakby w ogóle nie została ranna. Ciepło coraz bardziej doskwierało grupie. W końcu Lilith nie wytrzymała i wykrzyknęła:
- Kurwa ! Daleko jeszcze ?!
Wszyscy patrzyli się na nią jak na wariatkę.
-Spokojnie dziewczyno... bo jeszcze jakaś chimera się na nas rzuci...znowu.
-Prze...Przepraszam- powiedziała zawstydzona swoim zachowaniem.
-Nie przepraszaj...każdemu się zdarza. - odrzekł Herbolth
-Mam nadzieję, że już niedaleko, bo robi się naprawdę gorąco. Oby nic złego z tego nie wynikło. Czytałam kiedyś o stworach, które w swoim otoczeniu podgrzewają powietrze ale nie sądzę żeby takie Coś istniało.
Grupa szła dalej...
Offline
Herbolth
Po paru godzinach dotarliście na miejsce - stanęliście przed ruinami wielkiego gmachu, nie wyróżniającego się jednak niczym poza wielkością i charakterystycznym, kostkowatym kształtem sześcianu. Dużą część budynku była zniszczona przez czas i korzenie wszechobecnych drzew. W powietrzu unosił się zapach starości (o ile starość może mieć zapach), jednocześnie wyczuwało się jednak coś niepokojącego...
Lustrowałeś akurat okolicę wzrokiem, gdy podszedł do ciebie Enma z nikłym uśmiechem na twarzy.
- No, młody - zagaił. - Ja i Adel będziemy się zaraz zbierać, więc jeśli masz jakieś pytania, to wal śmiało. Trzymaj też to - dodał, wręczając ci małą kulkę. - To od Sorca. Połknij to, a za dwie godziny będziesz mógł się z nim komunikować. Powinienem ci to dać wcześniej, ale wyleciało mi z pamięci. - Młody mag zamilkł na chwile, obrzucając okolicę bacznym spojrzeniem, po czym odezwał się ponownie, znacznie ciszej: - Nie podoba mi się tu... wyczuwam coś niedobrego. Mam nadzieję, że to nie jedno z akachikapel...
Jego niepokój również tobie zaczął się udzielać...
Wernon
Bezimienny dowódca uśmiechnął się szeroko, słysząc twoją opinię o swoich ludziach... i krasnoludach.
- A tak, Nonnac i Rodarob, nasi zabijacy... dołączyli do nas razem z kilkoma kowalami, jako część wsparcia, udzielanego nam przez głowę jednego z pomniejszych krasnoludzkich rodów. Są skuteczni, to na pewno.
W tej chwili dołączył do was Roland, który w międzyczasie zdołał dobić upartego goblina i czujnym krokiem wyszedł swojemu dowódcy na spotkanie.
- Dowódco - odezwał się pełnym szacunku tonem, kiwając obu mężczyznom głową. - Chciałbym zdać raport.
- Proszę - zezwolił główny łowca.
- Gobliny rozbite i w popłochu, większość z nich leży pokotem, niedobitki są ścigane przez zorganizowane grupy naszych łowców. Szacowany czas eliminacji niedobitków - czterdzieści minut do godziny. Straty - około dwudziestu naszych ludzi martwych, trzydziestu-kilku rannych.
- Miałem nadzieję, że będzie mniej ofiar - westchnął dowódca z bólem wyraźnie słyszalnym w jego głosie. - Obawiam się jednak, że nie dało się tego ominąć... coś tutaj bowiem nie gra, gobliny był zbyt dobrze poinformowane o naszych ruchach i liczebności naszych ludzi. Nie była to też zwyczajna grupa, wyglądało to raczej na jedno z pomniejszych plemion najemnych, na co wskazuje spora liczba goblińskich oficerów. Będziemy musieli zbadać tę kwestię.
- Tak jest!
- Mam jeszcze pytanie, Rolandzie. Jak się spisał nasz najnowszy rekrut? Ten tutaj obecny - zapytał dowódca, na którego twarzy w dalszym ciągu widniał wyraz bólu po stracie towarzyszy.
- Dobry wojownik, niezły dowódca, szybko się orientuje. Może być użyteczny. - Odpowiedź Rolanda była krótka i rzeczowa. - Dobrze dba o broń, o czym może się pan sam przekonać - dodał, wręczając dowódcy twój rewolwer, ten który zostawiłeś Rentuhowi. Bezimienny pooglądał chwilę broń, po czym oddał ci ją z pomrukiem aprobaty i powiedział:
- Naprawdę obiecujący z ciebie człowiek, dobrze będzie cię mieć wśród swoich ludzi... o ile postanowisz zostać, bo wiem, że jesteś wolnym duchem. Twoje umiejętności, doświadczenie a także twoja przeszłość mogą się nam dobrze przysłużyć. Co ty na to, zechcesz zostać z nami dłużej?
Nie dane ci było odpowiedzieć - w chwili, gdy otwierałeś usta, poczułeś nagłe szarpnięcie i przenikliwy ból w ramieniu, po czym padłeś na ziemię, straciwszy możliwość poruszania się. Szybko zrozumiałeś, że oberwałeś czymś w ramię i to chyba czymś zatrutym...
Artemis
Po całym dniu wyczekiwania na okazję, ta wreszcie się nadarzyła - dowódca został sam z dwoma tylko swoimi ludźmi, oficerami zdaje się. Gobliny zostały rozbite - i bardzo dobrze, w opinii Artemisa należało się im. Wykorzystanie zielonej bandy jako mięsa armatniego było pomysłem pracodawcy zabójcy, Artemis tylko się do niego dostosował. Musi teraz wykonać pierwszy krok.
Zacząć jednak należy od spacyfikowania obu oficerów - zabójca, siedzący wygodnie wśród gałęzi jednego z drzew, zupełnie niewidoczny. sięgnął po swoje kusze pistoletowe - niezwykle małe, lecz za to poręczne i celne - i załadował je małymi bełtami umaczanymi w truciźnie paraliżującej. Nie był może wybitnym strzelcem, ale z tej odległości i pozycji nie sztuką jest trafić do nieruchomego celu. Zabrzmiały dwa ciche kliknięcia i po chwili obaj mężczyźni leżeli już na ziemi, pozbawieni możliwości ruchu.
Dowódca łowców był szybki - w mgnieniu oka wyciągnął rewolwer i wystrzelił sześć kul w miejsce, w którym jeszcze ułamek sekundy wcześniej znajdował się Artemis. Zabójca był jednak doświadczony i zaraz po wystrzeleniu swoich pocisków szybko zmienił pozycje, a w czasie rewolwerowej kanonady zeskoczył z drzewa, przetaczając się błyskawicznie do przodu i wyciągając w trakcie tego ruchu swoje dwa ostrza - krzywa katanę i wysadzany klejnotami sztylet. Dowódca z kolei, widząc szybkość szarżującego gaushara, wiedział, że nie dane mu będzie walczyć na odległość i sięgnął po swoje własne ostrza do walki wręcz - dwie porządne maczety.
- No no, kogo mu tu mamy? - zapytał kpiąco. - Wiedziałem, że to jakiś większy przekręt, ale kto by pomyślał, że do dokończenia roboty wyślą jakiegoś dzieciucha - naigrywał się dowódca z młodego wieku zabójcy, kręcąc młynka swoimi ostrzami. Mina mu trochę zrzedła, gdy dostrzegł przytłumiony błysk czerni, który wydobył się w ułamku sekundy spod ubrania Artemisa.
- Aaaa... gaushar, co? Nigdy was nie lubiłem - warknął bezimienny, po czym zaatakował, tnąc oboma ostrzami - jednym na wysokości szyi, drugim - pasa. Zabójca bezproblemowo sparował oba ataki, po czym wykonał pchnięcie mieczem do przodu, tnąc jednocześnie sztyletem w nadgarstek łowcy. Doświadczony mężczyzna zdołał się jednak w czas wycofać.
- Kto cię przysłał? Rada miejska? Jacyś osobiści wrogowie... czy może ten zawszony kundel, Kigam? - zapytał łowca z jadem i nienawiścią w głosie. Zabójca się nie odezwał, ale lekki uśmieszek, jaki wypełzł mu na usta zdawał się potwierdzać słowa bezimiennego.
- A więc jednak! - krzyknął tamten, atakując z furią. Szybko jednak zrozumiał, że nie czyni żadnych postępów - każdy jego manewr był zatrzymywany, każdy atak - parowany, każdy zwód - rozgryziony. Poznał wreszcie, że jego wróg się z nim bawi i postawił wszystko na jedną kartę - rzucił się naprzód, chcąc powalić swoim ciężarem lżejszego mężczyznę.
Nie udało mu się.
Artemis zwinnym ruchem zszedł mu z drogi, mimochodem niemal tnąc przy tym mieczem i odcinając obie dłonie łowcy, a następnie wbijając swój sztylet pod brodę mężczyzny, sięgając okrutnym ostrzem aż do mózgu.
- No i po kłopocie - odezwał się głośno. - Kigam i inni magowie będą zadowoleni, obiecali, że obsypią mnie złotem. Ci co to z kusz zarobili powinni niedługo być martwi, a zresztą... za nich mi nikt nie płacił. - Oczywiście trucizna, jaką nasączył bełty nie miała zabić, a jedynie sparaliżować obu łowców, jednak cała ta sytuacja to była gra przeznaczona dla nich i mająca zasugerować, że za zamachem stoją magowie.
Zabójca uśmiechnął się z satysfakcją, wytarł z krwi swoje ostrza, po czym odszedł, szybko znikając w cieniach lasu...
Offline
Administrator
Herbolth bez zastanowienia połknął kulkę. W powietrzu było czuć zapach ozonu co było dość dziwne, bo przecież nie było żadnej burzy. Ruiny budowli były naprawdę potężne...w takim razie jak ten budynek mógł wyglądać kiedy był jeszcze używany. Od razu można było zobaczyć, że to była budowla bardziej do defensywy niż ozdoby bowiem grubość murów i prostota stylu w jakim zastała zbudowana na to wskazywała. Po szybkich oględzinach i dziwnych myślach Herbolth zaczął pytać Enmy o różne rzeczy.
-Enma... co to są te...no... akachipakel ? Czy to coś...dziwnego... Zazwyczaj dziwne rzeczy mają dziwną nazwę...
Herbolth czekał na odpowiedź Enmy ale ten na chwilkę zagapił się na ruiny. Panowała niezręczna cisza.
Offline
Administrator
Wernon poczół przenikliwy ból w ramieniu, po czym zaczął tracić czucie w mięśniach i osunął się na ziemię.Nie mógł się ruszyć, był w pełni świadomy tego co się wokół dzieje,l niestety nie widział nic prócz koron drzew i błękitnego nieba.
Co się ze mną dzieje, nie mogę się ruszyć. Gdzie jest reszta ?. Czy to już koniec?.
W tle było słychać głośne odgłosy walki , szczęk zderzanych ze sobą ostrzy, szybkie kroki i okrzyki.
Słychać było krótką rozmowę , z której Wernon wywnioskował , że Dowódca Łowców walczy z jakimś najemnym zbirem.
Nagle na twarz Wernona spadło kilka kropel czegoś mokrego, parę sekund później Wernon usłuszał jak coś ciężkiego bezwładnie upada na ziemię.Uświadomił sobie, że to jeden z wojowników, w tym samym momęcie usłuszał męski głos mówiący :
-No i po kłopocie. Kigam i inni magowie będą zadowoleni, obiecali, że obsypią mnie złotem. Ci co to z kusz zarobili powinni niedługo być martwi, a zresztą... za nich mi nikt nie płacił.
A więc to magowie wynajęli mordercę, by zgładził przywódcę Łowców...Sprytne, teraz gildia nie ma dowódcy, prawdopodobnie do czasu aż zostanie wybrany następca, umocnią się podziały w gildii co nie wróży dla niej zbyt dobrze. Możliwy jest nawet wewnętrzny konflikt o władzę...Jest źle.
Wernon czół ,że wraca mu czucie w kończynach, postanowił jednak jeszcze chwilę poleżeć, gdyby miał walczyć w takim stanie w jakim teraz się znajdował , to z pewnością nie miał by najmniejszych szans. Po 5 minutach czucie wróciło już całkowicie. Wernon powoli wstał. Po zabójcy nie było już najmniejszego śladu, prócz ciała przywódcy Łowców Magów pozbawionego obu rąk i dwoma paskudnymi otworami w głowie.Kątem oka Wernon zauważył ruch, to był Roland , właśnie dochodził do siebie...
Offline
Herbolth
Enma westchnął głęboko, spoglądając na ciebie z niedowierzaniem.
- No tak, zawsze zapominam, jak bardzo jesteś niedouczony. No nic, postaram ci się streścić temat. Akachipakel to starożytne miejsca mocy, a mówiąc starożytne mam na myśli, że powstały wcześniej niż jakakolwiek cywilizacja, może nawet na równi z bogami, chociaż nie wiadomo jak zostały stworzone ani skąd czerpią swoją moc. Dzieli się je na dwa rodzaje, miejsca jasności i miejsca mroku, chociaż jest podział skądinąd umowny, ponieważ z nadmiarem bądź brakiem światła to one za wiele wspólnego nie mają. Miejsca światła są przyjazne dla istot żywych często oferując leczniczą aurę, podczas gdy w miejscach mroku można łatwo zginąć, na ogół w niewyjaśnionych okolicznościach. Magowie na przestrzeni wieków starali się niejednokrotnie wykorzystywać owe moce, na ogół jednak nic z tego nie wychodziło, bowiem miejsca mocy opierają się wszelkim próbom zrozumienia i kontrolowania. No, to tak w astronomicznym skrócie.
Enma pokręcił się chwilę po okolicy, aż wreszcie wzruszył ramionami i odezwał się:
- No nic nie poradzimy, musicie po prostu uważać. My mamy w końcu swoje zadanie, musimy się zbierać. Jak tylko nawiążesz połączenie z Sorcem będziemy w kontakcie. A na razie trzymajcie się, Adel, idziemy!
Po chwili zostałeś sam z Lilith, ale po kilku próbach nawiązania rozmowy, zrozumiałeś, że ona podchodzi do zadania poważniej niż ty a zatem próby flirtu będziesz musiał zostawić na inny dzień.
- To co, idziemy? - zapytała, kiwając głową w stronę wielkich drzwi, za którymi, o czym jeszcze nie wiecie, znajdował się prawdziwy labirynt korytarzy...
Wernon
Zdołałeś wreszcie wstać i doszedł do ciebie cichy odgłos wielu stóp - jak się okazało, to w końcu przybyli inni łowcy, których przyciągnął odgłos wcześniejszych strzałów. Masz chęć zapytać, czy któryś z nich na napotkał podejrzanego mężczyzny, szybko jednak odrzucasz tę myśl - zabójca był w stanie uniknąć wykrycia przez ciebie, Rolanda i bezimiennego przywódcę, zatem wokół pozostałych, na pierwszy rzut oka o wiele mniej doświadczonych, z kilkoma tylko wyjątkami, przebiegły zabójca mógłby zapewne okrążyć kilkukrotnie a i tak by się nie zorientowali, gdyby tego nie chciał.
Kątem oka dostrzegasz, że Roland również już wstał i wolnym krokiem podszedł do ciała swojego przywódcy, po czym padł na kolana. Wśród łowców zapadła nagła cisza, którą przerwał rozdzierający, pełen bólu krzyk Rolanda. Zaskakuje cię tak to, jak i fakt, że dotychczas zawsze opanowany i stoicki niczym posąg mężczyzna autentycznie płacze!
Jednocześnie zastanawiasz się co będzie dalej...
Offline
Administrator
Trzeba działać.Roland jest w rozsypce, a nasze wojska stoją na odsłoniętym terenie.Roland raczej się szybko nie pozbiera więc muszę coś zrobić.
Wernon szybko pobiegł w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą toczyła się bitwa.Wojownicy stali w małych grupkach nie bardzo wiedząc co mają robić, i na pewno nie widzieli co stało się w lesie paręset metrów dalej. Wernon zaczął powoli wydawać rozkazy jednostką stojącym na polu, ku jego zdziwieniu posłuchali go bez sprzeciwu.
Pewnie krasnoludy zaczęły już opowiadać niestworzone historie na mój temat... Mniejsza o to...
Wernon kazał się zebrać oddziałom w lesie, w miejscu w którym kilka minut temu zginął ich przywódca.W międzyczasie jak wojska schodziły się w miejscu zbiórki , Wernon podszedł do Ronalda i wyciągając w jego kierunku rękę powiedział :
-Wstawaj!...ktokolwiek jest temu winny, przypłaci to głową, ale...ale teraz nie możemy tu zostać, jesteśmy zbyt odsłonięci i za słabi. Musimy wracać do kryjówki.
Offline
Administrator
Herbolth otworzył jebitne, spróchniałe drzwi do ruin. Po wejściu do środka można było poczuć dużą różnicę temperatury między ruinami a dworem. Było tam zdecydowanie zimno. Grupie leciała para wodna z ust. Ściany pokryte obślizgłym, zielonym mchem wydawały swój specyficzny zapach mokradeł. W środku było cicho i ciemno.
-Teraz możemy wybrać jeden z tych korytarzy... - powiedział Herbolth wskazując na kilka tuneli.
-Chyba...nie będziemy się rozdzielać...- dodał Herbolth.
Offline
Herbolth
Nie musieliście się rozdzielać, ale znalezienie drogi w labiryncie korytarzy zajęło wam parę godzin. Na szczęście Lilith korzystając z małych sztuczek magicznych zaznaczała drogę, którą przebyliście i odznaczała te korytarze, które zdołaliście w całości zbadać. W pewnym momencie skontaktował się z wam Sorco pytając o postępy i jednocześnie pokrótce opisując sytuację Enmy, który dotarł do drugich ruin, okazały się jednak one mniej okazałe i rozbudowane.
Po blisko czterech godzinach badania ruin, znaleźliście tunel, który można by uznać za główny - nie dość, że okazał się najdłuższy, to jeszcze w pewnym momencie poszerzył się, pokazały się również pewne ozdobne rzeźbienia. Jednocześnie zdawał się być o wiele lepiej zachowany - suchszy a i nie śmierdziało w nim tak bardzo.
W końcu doszliście do większej sali, na środku której stał piedestał, na nim zaś położony był piękny karwasz, od którego nawet ty, pomimo ograniczonych zdolności w tym zakresie, zdołałeś wyczuć silna magię.
- Artefakt - szepnęła Lilith, kierując się w jego stronę. Nim przeszła jednak trzy kroki, złapałeś ją za rękę i zatrzymałeś. - Co ty wyprawiasz? - zapytała, wyraźnie zaskoczona i zdecydowanie niezbyt zadowolona.
Nie odpowiedziałeś na jej pytanie, zamiast tego złapałeś leżący na ziemi kamyczek, kawałek ściany, który odpadł dzięki działaniom czasu, po czym rzuciłeś go w stronę piedestału. Nim doleciał jednak chociażby na trzy metry od celu - zatrzymał się w powietrzu i zdezintegrował.
- Bariera ochronna, potężna - odpowiedziałeś w końcu zaskoczonej dziewczynie. - Nie widziałaś, jak zakrzywia światło?
Lilith zmieszała się, ale nie odpowiedziała. Zamiast tego podeszła bliżej i zaczęła się przyglądać barierze, po czym podeszła do ściany, by zawołać cię po chwili.
- Spójrz - poprosiła. - W tym miejscu zaklęcie bierze początek. Dzięki temu jest szansa na wyłączenie zaklęcia. Ale najpierw trzeba się będzie z tym uporać.
Widzisz sporej wielkości wgłębienie, zaś niżej, po prawej stronie, zestaw rozmaitych tabliczek w różnych kolorach. Ponadto liczne napisy, których jednak nie masz szans odszyfrować.
- No i co teraz? - pytasz się swojej koleżanki.
- Hmm... to chyba jakiś starożytny język. Znam tylko jednego człowieka znającego się na starożytnych dialektach. Na szczęście jest nim Sorco - odparła, po czym umilkła, a ty zorientowałeś się, że nawiązała telepatyczna rozmowę ze starszym magiem.
- To jeden z najstarszych języków jakie znam - usłyszałeś w głowie głos maga. - Chociaż na szczęście ten tutaj fragment jest raczej łatwy. Patrzę przez wasze oczy, więc przyjrzyjcie mu się bliżej, proszę. A tak... w skrócie - by wyłączyć barierę, musicie ułożyć klucz, posłużą wam te tabliczki, musicie je odpowiednio ułożyć. Jedyna wskazówką, jaką wam dana co do kolejności to prosty tekścik - "Podstawą lawa, góry tworząca, nad nią ziemia, na której lasy rosną, potem niebo, ptaków wolnych domostwo, słońce wyżej, życie dające, zwieńczeniem ciemność, kres i koniec wszystkiego, miejsce pobytu naszych dusz..." No, tak to mniej więcej leciało... mam nadzieję, że to rozwiążecie, przyda się wam, młodym, takie ćwiczenie. Tymczasem ja lecę, patrzenie przez czyjeś oczy jest męczące i niewygodne.
Zastanawiając się, co to wszystko miało znaczyć, przyglądasz się tabliczkom - wszystkie są jednakowej wielkości, na klucz powinno się złożyć ich pięć, wszystkie są gładkie, więc nie da się ich dopasować po krawędziach. Kolory są różne - czerń, biel, czerwień, żółć, błękit, zieleń, pomarańcz, fiolet.
Jeśli chcesz zdobyć tajemniczy artefakt, musisz rozwiązać zagadkę...
Wernon
Roland popatrzył na ciebie nieprzytomnie, ale po chwili przyjął dłoń i wstał. Łowcy zaczęli się już organizować - wystawili czujki, część zajęła się ciałem ich zmarłego przywódcy. Tymczasem Roland podszedł do leżących na ziemi dwóch maczet, podniósł je, po czym wręczył ci jedną. Zaskoczyło cię to, bardziej jednak zaskoczyła reakcja łowców, którzy jak jeden mąż wstrzymali powietrze. Nie mając jednak czasu na zbytnie się nad tym zastanawianie, postanowiłeś odpuścić pytania na później.
Na szczęście zebranie wszystkich łowców nie trwało długo i już w piętnaście minut później ruszyliście do miasta, ciało przywódcy leżało na prowizorycznej uprzęży pomiędzy wierzchowcami Rolanda i jeszcze jednego starszego łowcy.
Po powrocie do bazy - powrocie bynajmniej nie niezauważonym przez mieszkańców miasta - zdumiałeś się, widząc tych łowców, którzy pozostali w bazie przygotowanych do bitwy i dowodzonych przez nikogo innego, jak tylko twoją znajomą, Werę. Spytałeś się o to jednego z pobliskim, młodzieńców, który z kolei wytrzeszczył oczy ze zdziwieniem, ale odpowiedział z szacunkiem:
- Jak to, panie, nie wiecie, że pani Wera jest trzecia w kolejności dowodzenia, zaraz za panem Rolandem? Znaczy się, teraz to już chyba druga - dodał płaczliwym głosem.
Gdy wieści o ostatnich wydarzeniach obiegły wszystkich, w budynku zapanowała atmosfera rozpaczy i, oczywiście, wściekłości. Młodzi łowcy, starsi zresztą również, pałali rządzą zemsty na magach...
Ty tymczasem nie poddałeś się tej atmosferze - nie miałeś czasu. Szybko zostałeś pochwycony przez Werę, za pomocą krótkiego zdania:
- Musimy ustalić parę rzeczy, ja, Roland i ty, bohaterze dnia. Zasłużyłeś sobie na to.
Zamknęliście się we trójkę w niewielkim pokoju taktycznym, Roland wciąż jakby nie do końca obecny duchem, co widząc Wera wpierw zwróciła się do ciebie:
- No dobra, co o tym wszystkim myślisz? To gruba sprawa, wielka strata dla nas, ale nie możemy się załamać. Wykazałeś się dzisiaj podobno rozsądkiem, więc twoje rady będą w cenie. Poza tym to byłeś jedynym poza Rolandem świadkiem morderstwa. Mów, co masz teraz w głowie...
Offline
Administrator
Wernon oparł ręce o niewielki stół, wziął wdech i zaczął :
-Pewien jestem tylko jednego ...ta sprawa cuchnie.Zacznijmy od tego , że morderca był profesjonalistą , łatwość z jaką pokonał mistrza była nie do pojęcia.Gdy leżałem sparaliżowany, udało mi się podsłuchać rozmowę mistrza z zabójcą, z której wynika , że zbir był młodym mężczyzną, a najbardziej zadziwiające w tym wszystkim jest to ,że był gausharem. Właśnie dla tego naszła mnie pewna myśl...gausharzy są bardzo cenionymi i drogimi w swych usługach zabójcami, więc nie sądzę żeby morderstwo było na zlecenie osoby prywatnej , przemawia za tym również to co powiedział morderca po zabiciu mistrza.Powiedział coś w stylu " Kigam i inni magowie będą zadowoleni(...)", co było moim zdaniem dość nierozsądne , tak samo jak pozostawienie przy życiu dwojga jedynych świadków całego zajścia.To zagranie było po prostu nieprofesjonalne, albo tak miało wyglądać, bynajmniej cała ta sprawa jest bardzo podejrzana. Nie wiem dlaczego, ale zdaje mi się ,że ten cały atak goblinów też nie był przypadkowy, co gorsza wszystko wskazuje, że w całą tą sprawę zamieszany jest ktoś jeszcze, ktoś oprócz nas i magów...
To wszystko co mam do powiedzenia, teraz chyba pora aby spytać o zdanie Rolanda.- Powiedział Wernon spoglądając na Werę.
Offline
Administrator
Chłopak przyglądał się chwilę tabliczkom oświetlonym przez jego ognistą kulę. Cały czas w głowie powtarzał sobie wiersz od Sorco.
lawa...lawa... a więc pomarańcz, Następnie ziemia, lasy...to pewnie zieleń. Niebo, słońce... czyli błękit i żółć, Na końcu koniec, kres miejsce pobytu dusz... czerń.
Herbolth ułożył je w takiej właśnie kolejności i...
Wszyscy czekali na jakiś efekt ich starań.
Offline
Herbolth
Minęła chwila i nagle coś błysnęło i magiczna zasłona opadła, otwierając drogę ku podestowi. Podszedłeś do niego i spojrzałeś na leżący na nim, pięknie zdobiony karwasz. Poczułeś naglą chęć założenia go na rękę, której się poddałeś. Karwasz był trochę za duży... przynajmniej przez chwilę, zaraz bowiem dopasował się do twojej ręki. W twoim umyśle ukazało się kilkanaście obrazów, których nie zrozumiałeś za bardzo.
Z potoku obrazów wyrwał cię głos Lilith, która głośno powtarzała twoje imię, potrząsając jednocześnie twoim ramieniem.
- Herbolth, hej, Herbolt, żyjesz?
Przestała dopiero, gdy się otrząsnąłeś, zamiast tego postanowiła skontaktować się z Sorcem.
W tej chwili właśnie zauważyłeś, że na lewej dłoni masz coś na kształt rękawicy bez palców, z maleńkimi kolcami wystającymi nad kostkami. Zdołałeś połączyć ze sobą fakty i dlatego uświadomiłeś sobie, że musi to mieć związek z niezwykłym karwaszem na prawej ręce.
- Sorco mówi, żebyśmy zaczęli powoli wracać. Enma powinien niedługo do nas dołączyć, nie znalazł w drugich ruinach nic ciekawego. Co do tego karwasza, to powiedział, że dokładnie zbadamy go w gildii, toteż powinniśmy się powstrzymać od nadmiernych eksperymentów...
Wernon
Roland milczał przez chwilę, po czym odezwał się chrapliwym głosem:
- Ja tam nie wiem, dla mnie to wyraźnie sprawka Kigama, ta menda zawsze lubił korzystać z brudnych sztuczek... ale jak teraz myślę, to rzeczywiście, dziwne to trochę. Czemu pozwolono nam przeżyć? I rzeczywiście... tak doskonały zabójca i do tego gaushar? Pierwsze słyszę o kimś takim... co może znaczyć, że albo przybył do miasta niebawem, albo został specjalnie ściągnięty z innej miejsca. Może by to zbadać?
- Sama nie wiem... coś tu wyraźnie śmierdzi - wtrąciła Wera. - Chociaż przeprowadzenie śledztwa w sprawie zabójcy to w sumie niegłupia myśl. Co ty na to? - zapytała Wernona. - A skoro już przy tym jesteśmy, to musimy jak najszybciej wprowadzić porządek w nasze szeregi i skontaktować się ze sprzymierzonymi grupami oraz ze sponsorami. Macie jakieś pomysły?
Offline